Ta historia miała miejsce jakieś 3
lata temu, jak wiecie po tej tragedii w mojej wiosce znikłem na
jakiś czas... na dokładnie 5 lat. To co się tam stało było, no
jak to ująć bardzo bolesne, cała moja rodzina została wymordowana
co do jednej osoby, wszyscy moi przyjaciele, sąsiedzi... . Ale to
nie o tym chciałem opowiedzieć... to może zacznę jeszcze raz.
Jak już mówiłem historia ta się
toczy 3 lata wcześniej gdy jeszcze nie zostałem siłą przydzielony
do pilnowania Rina. Był późny wieczór przejeżdżałem właśnie
przez pewną małą mieścinę, przejeżdżałem dość szybko bo jak
wiecie demon który chciał ze mnie wyjść już wydzierał się na
wolność, na szczęście udało mi się przejechać bez
transformacji niestety gdy tylko zatrzymałem się na odpoczynek
uderzył z podwójną siłą, i niestety nie udało mi się go zdusić
w sobie, nie wiem co się działo tamtej nocy. Obudziłem się
nazajutrz rano i ku mojemu zdziwieniu obudziłem się w czyimś domu,
wnętrze było dosyć skromne tu i ówdzie wisiały jakieś obrazy a
na półkach których było tam dosyć sporo leżały stosy książek,
może raczej ksiąg bo były niesamowicie grube, powoli podniosłem
się z łóżka, wstałem i wyszedłem na podwórze, szczerze to
obawiałem się że rider zabił właściciela ale gdy tylko
otworzyłem drzwi zobaczyłem niskiego staruszka który właśnie
pielęgnował mały ogródek leżący tuż przy ścianie tego domu,
na mój widok uśmiechnął się lekko i powiedział zanim zdążyłem
wydusić z siebie choć słowo.
- O jak miło że wstałeś najwyższa pora, poczekaj chwile zaraz zrobię ci śniadanie.
- Eee... no dobrze ale no ten jak by to powiedzieć... . Wydukałem skołowany
- Co pewnie mało pamiętasz? Hehe aj z wami młodymi to tak zawsze a mówią że to staruchy mają sklerozę. Odpowiedział po czym wszedł do środka.
Bez zastanowienia ruszyłem za nim,
weszliśmy do małego pomieszczenia w którym znajdował się nie
duży drewniany stół i cztery krzesła, wokół niego znajdowała
się kuchnia na ścianach wisiały garnki i patelnie pewnie lubi
gotować tak pomyślałem, staruszek wskazał mi miejsce a sam wyjął
z lodówki jajka i szybko usmażył na jednej z patelni, szybko
przerzucił na talerz i podał mi do zjedzenia sam usiadł z drugiej
strony i powiedział
- No więc pewnie chcesz wiedzieć co się wczoraj stało co?. Spytał, przytaknąłem zabierając się do jedzenia. - wczoraj jak co miesiąc zjawiły się u mnie pewne osoby z żądaniem haraczu no niebyły to zwykli ludzie były to demony... . Przerwał nagle i spojrzał w moją stronę, nerwowo przełknąłem ślinę. - straszne kreatury no na szczęście zjawiłeś się ty no nie mogę powiedzieć że byłeś od nich lepszy no ale koniec końców pozbyłeś się ich, musisz mi wybaczyć ale wtedy gdy mi pomogłeś straciłeś przytomność no nie będę ukrywał że z mojej winy wiesz od dłuższego czasu mieszkam na uboczu, będąc sam dużo czytałem i nauczyłem się stawiać bariery ochronne przeciw demonom no na tamtych jak i na ciebie nie zadziałały no ale gdy tylko zbliżyłeś się do mojego domu wkroczyłeś na poświęconą ziemie i puf leżysz... . Wyjaśnił a ja właśnie skończyłem posiłek, i powiedziałem
- Dziękuje bardzo za posiłek było pyszne, odparłem i skierowałem się do drzwi ale zanim wyszedłem staruszek zawołał
- Czekaj w zamian za pomoc chciałbym ci coś podarować. Odrzekł i z szafki która znajdowała się przy drzwiach wyjął mały niewielki woreczek i podał mi go
- Co to jest?
- To na twoją przypadłość, na jakiś czas hamują demoniczne moce gdy tylko poczujesz że zaraz się przemienisz przełam jeden to ci pomoże ale jest warunek im dłużej wstrzymujesz moc tym boleśniejsza będzie ponowna transformacja. Pamiętaj o tym a i nie wracaj tu więcej... . Odrzekł bez oporu zabrałem podarunek, gdy tylko byłem na zewnątrz wsiadłem na motor który stał zaparkowany tuż koło ogrodzenia. Wsiadłem i pojechałem przed siebie lekko zdziwiony ta cała sytuacją i mimo że byłem nieobliczalny w swej demonicznej formie to ten starzec okazał mi zrozumienie i serce.
Gdy tylko wyjechałem z lasku którym
otoczony był domek tego mężczyzny postanowiłem pojechać do
miasta które niedawno minąłem, zazwyczaj unikam miast i wiosek ze
względu na tą klątwę ale trzeba by było zrobić zapasy na drogę
jakieś konserwy kupić i w ogóle. Gdy już byłem na miejscu
postanowiłem zrobić sobie małą przerwę i zatrzymałem się w
małym parku leżącym pośrodku miasteczka, zaparkowałem i
przysiadłem na trawie pod drzewem. No chcąc nie chcąc zdrzemnąłem
się chwilkę obudziła mnie rozmowa pewnego chłopca z jego ojcem.
- Tato ale przyjdziesz na przedstawienie tak? Spytał szarpiąc mężczyznę za spodnie.
- Pewnie że przyjdę nie mógł bym przegapić twojego występu. Odparł uśmiechając się w jego stronę. - a z jakiej to okazji?. Spytał podnosząc go i sadzając na barana.
- No przecież z okazji dnia ojca. odpowiedział
jak poparzony zerwałem się na równe
nogi, podbiegłem do przechodzącego troche dalej chodnikiem
mężczyzny i zapytałem.
- Który jest dzisiaj?
- No 17... odparł lekko przestraszony.
- A miesiąc?!!! wykrzyczałem
- No czerwiec... powiedział i cofnął się o krok przerażony.
- Dzięki, potraktuj mnie jak wariata. Odpowiedziałem i pobiegłem do motoru
Szybko wskoczyłem i ruszyłem główną
drogą, za tydzień dzień ojca, pomyślałem z grobową miną, po
drodze zatrzymałem się już tylko w małym sklepiku tuż przy
wyjeździe z miasta, zrobiłem szybkie zakupy i ruszyłem dalej w
drogę. Nie ma szans nie zdążę na czas chyba że... . Pomyślałem.
Dzień zbliżał się ku końcowi, ciemności zakryły niemal niebo,
lekko przymrużyłem oczy, wiem że rider to nie obliczalne monstrum
ale może dzięki niemu dam rade dojechać na czas. Powiem wam że
wtedy mimo iż wiedziałem jak będzie się zachowywał na wolności
zmieniłem się..., po chwili szkielet spowity ogniem gnał z
niewyobrażalną prędkością środkiem drogi, niezważający na
wszystko i wszystkich, i co w tym szczególnego spytacie a może to
że to był pierwszy raz gdy wiedziałem co robię, widziałem tą
drogę widziałem jak mój motor przetransformował się i również
płonął, nie wyglądał już tak jak zwykle zmienił kształt cała
kierownica przetopiła się, wyglądała jak czaszka... nie wiem jak
to dokładnie opisać ale wtedy gdy tak gnałem coś poczułem, co?
Jak co demona. To coś zbliżało się w moim kierunku lecz nie
chciało się pokazać jeszcze nie... . Obudziłem się następnego
dnia po krótkim posiłku ruszyłem dalej, oczywiście najpierw
przyjrzałem się mojej maszynie wyglądała normalnie tak jakby nic
się nie stało. Długo nie podróżowałem mimo że obudziłem się
rano to byłem strasznie zmęczony postanowiłem się przespać,
obudziłem się w nocy słońca nie było już widać, nagle coś
zaatakowało jakby cień,mrok nie wiem co to było ale powaliło mnie
na miejscu, coś z wielkim impetem wbiło się w ziemie tuż koło
mojej głowy, w jednej chwili zapłonąłem i dałem riderowi wolną
rękę, dużo nie widziałem to coś ,nosiło jakieś podarte
postrzępione łachy, nie widziałem twarzy lecz widziałem jak
prężnym ruchem przyciągnął ku sobie kose która chwile temu omal
mnie nie zabiła, ręce miał jak moje kościste. To coś z
przerażającym piskiem uderzyło mnie aż wyleciałem 10 metrów do
tyłu. Gdy podniosłem się z ziemi już go nie było ruszyłem
dalej. Po tygodniu dotarłem na miejsce, demon już się więcej nie
pokazał, do mojej wioski nie zamierzałem nawet zajeżdżać,
nerwowo przełknąłem ślinę, zaparkowałem kawałek dalej,
postanowiłem iść na grób rodziców pod osłoną nocy by nikt mnie
nie zobaczył, nie chciałem by ktoś mnie widział i tak wszyscy
myślą pewnie że również nie żyje. Więc gdy tylko się noc
spowiła okolice ruszyłem ubrany w czarny płaszcz z kapturem
zaciągniętym na głowę. Grób moich rodziców znajdował się
kawałek od wioski na pagórku na którym szczycie rosło ogromne
zasadzone przez moją rodzinę drzewo, gdy tylko byłem przy nim,
przy nich... czułem jakby mój cały świat runął z oczu popłynęły
mi łzy... siedziałem tam trochę czasu, ból związany z tym
wszystkim przerósł mnie wtedy doszczętnie, po pewnym czasie
zapaliłem znicze, odgarnąłem zwiędłe liście z nagrobków,
wstałem i powiedziałem wszystkiego najlepszego tato. Po czym
otarłem łzy i odszedłem wskoczyłem na motor i gdy już miałem
odjeżdżać obejrzałem się za siebie szepcząc do zobaczenia.
Następnie wyjąłem z woreczka podarowanego przez starca kryształ i
przełamałem go. Ze łzami w oczach odjechałem wspominając chwile
w których byłem razem z nimi z rodzicami. Wiatr lekko zawiał
muskając moje włosy. To co nauczyłem się przez ten cały czas
było to że rodzina jest najważniejsza... ,,I
chociaż czasem docinacie wielce to rodzice kochają was całym
sercem...''
Wiatr
ustał na moment po jego odjeździe tuż nad nagrobkami pokazała się
niewielka mgła która po chwili zmieniła się w mężczyznę i
kobietę, przytuleni do siebie spojrzeli w ślad za nim szepcząc
,,Do zobaczenia
synku uważaj na siebie''
po czym rozmyli się z delikatnym powiewem wiatru.
Super, lekko wzruszające 😃. Kiedy 14 rozdział??? Czekam z niecierpliwością
OdpowiedzUsuń